Rekolekcje

Rekolekcje Wielkopostne 2011

Rekolekcje Wielkopostne 2011 roku – dla małżeństw w kryzysie, małżeństw niesakramentalnych, osób samotnych oraz cierpiących na różnego rodzaju uzależnienia, prowadził ks. Józef Ciupak SAC

Rozważanie III

Bóg i Jego odwieczne prawdy są fundamentem naszego życia. On – niezmienny, wczoraj i dziś, i jutro ten sam; proponujący niezmienne przykazanie: kochaj Boga i bliźniego jak siebie samego: jasno odróżniający, co jest dobre, a co złe – temu była poświęcona nasza wczorajsza refleksja.
Owszem jest prawdą doświadczaną przez nas każdego dnia, że świat nieustannie się zmienia, przekształca, przeobraża. Zmieniają się systemy polityczne, społeczne, odchodzą do lamusa historii mody i trendy, nowinki i newsy o wydarzeniach z pierwszych stron gazet – o których po kilku dniach, czy tygodniach, miesiącach ginie pamięć. Przemijają też ludzie – i ci wielcy, zapisani złotymi zgłoskami w historii powszechnej czy narodowej – czy też zapisani zgłoskami niesławy… i ci którzy wieścili że Bóg umarł, czy że go nie ma, wręcz że nie istnieje. A Chrystus i Jego odwieczne zasady moralne trwają niezmiennie, mimo że od wieków atakowane, częstokroć wyśmiewane, nierozumiane, nieprzestrzegane, a jednak niezmienne i wieczno-trawłe.
Chrystus ze swoją nauką, z dekalogiem i programem postępowania z Góry Błogosławieństw - chce być z nami i bardzo pragnie być obecnym w codzienności naszego życia. Chce być z nami na dobre i na złe, w pogodę i niepogodę; i wtedy gdy na niebie naszego życia świeci słońce, i gdy jest ono spowite chmurami i wydobywającymi się zeń grzmotami i piorunami.
Jednakże Chrystus jest konsekwentny – jeżeli raz obdarował człowieka wolnością - to szanuje ten dar, nawet za cenę uczynienia przez człowieka złego użytku z tego daru wolności. Chrystus dziś – tak jak i wtedy, gdy przechadzał się po ziemi palestyńskiej – głosi dobrą nowinę, zaprasza do życia dekalogiem i do pójścia za nim, jednakże wszystkie te propozycje poprzedza swoistym „prefiksem”: jeśli chcesz… jeśli chcesz to „pójdź za mną”; jeśli chcesz to słuchaj Boga i miłuj Go a bliźniego swego jak siebie samego; „jeśli chcesz” to kieruj się w życiu dekalogiem… A wolny człowiek może pójść za Jezusem, przylgnąć do Niego… ale może też odwrócić się do Niego tyłem, powiedzieć że Ty mnie nie interesujesz, zanegować Go i pójść po życiowych drogach bez Niego…
W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście… kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie…
I człowiek – każdy z nas – musi sobie odpowiadać na to pytanie, którego nie może uchylić, czy udawać że ono nie istnieje; czy też zepchnąć je do podświadomości: to pytanie o fundament naszego życia, o to za czym się w naszym życiu opowiadamy i na czym budujemy kształt naszego człowieczeństwa; życia naszych rodzin, jak też życia społecznego i politycznego. O to co się jedynie liczy i co jest w życiu człowieka przystanią, do której zawsze można powrócić i poczuć się bezpiecznie, poczuć się wręcz ocalonym – nawet gdybyśmy wracali z najdalszych dróg pogubienia, pogmatwania, zapętlenia.
Tak – Siostry i Bracia – w życiu człowieka zdarzają się takie sytuacje, że wydaje się, żeśmy już „coś” przegrali, i to na zawsze, definitywnie przegrali. Żeśmy upadli w pył drogi, że się już nie podniesiemy, nie podźwigniemy. Czasami nawet dzieje się tak ku uciesze innych, którzy aż zacierają ręce, że nam nie wyszło, żeśmy upadli, że noga się nam podwinęła, że nie mamy sił, by się zebrać, powstać, obmyć i kroczyć dalej. Być może w naszym życiu zdarzają się i takie sytuacje, że sami się już przekreślamy, że nie tylko przestajemy wierzyć w możliwość podniesienia się i powstania, ale ogłaszamy wewnętrzną kapitulację i chcemy zaprzestać walki z naszymi słabościami, zwłaszcza jeżeli mają one charakter nałogu – bo już tyle razy próbowałem, usiłowałem i nic…. Tracimy motywy życia i nadziei. Chcielibyśmy niekiedy stwierdzić, żeśmy już skończeni, przegrani, że nie damy rady i nie podołamy.
Jest prawdą, że ciężar krzyża dnia codziennego jest dokuczliwy i doskwierający aż do bólu, że przerasta niekiedy nasze siły – ale jest też prawdą, że w dźwiganiu tego krzyża nie jesteśmy sami. To Chrystus nam ukazał, jak ten krzyż trzeba przyjmować, jak go nieść, i jak donieść na Golgotę spełnienia. Zauważmy – krzyż Chrystusa był ciężki, tak ciężki, że żołdacy mieli uzasadnione obawy, czy Jezus doniesie go na Golgotę, dlatego przymuszono niejakiego Szymona z Cyreny, by on pomógł Jezusowi ten krzyż donieść do celu. Krzyż był tak ciężki, że Jezus pod nim upadał – i pierwszy raz, i drugi, i trzeci… Stacje upadku Jezusa – czyli stacja III, VII i IX – w przeżywaniu przeze mnie Drogi Krzyżowej są stacjami ogromnie krzepiącymi i pełnymi nadziei. Wszak mimo upadków pod ciężarem krzyża Jezus powstaje, może resztkami ludzkich sił, i idzie dalej… aż dochodzi na Golgotę, by na jej szczycie, przybity do krzyża – powiedzieć słowa: „wykonało się”. Dopełniło się to wszystko, co było zamierzone – co miało się dokonać.
Mimo przeciwności, mimo że było po wielokroć pod górkę, mimo że ludzie nie przyjęli, że wyrzucili Maryję poza miasto do stajenki; mimo że nie rozumieli i nie przyjmowali Jego nauki; mimo że wybór dwunastu też się do końca nie udał – bo już za życia Jezusa zdążyli pokłócić się o zaszczytne pierwsze miejsca przy Jezusie, że Judasz zdradził i sprzedał; mimo że opluty, skazany, niżej oceniony od Barabasza, mimo że uczniowie w godzinie Męki pospali się w najlepsze; pomimo że Piotr się zaparł i zdradził - to Jezus z wyżyn krzyża mówi: „wykonało się”. Dopełniło się dzieło zbawienia człowieka.
Jakże droga naszej codzienności jest podobna do Jezusowej drogi – jest na niej i krzyż, i niezrozumienie pochodzące nawet od najbliższych, bywa i zdrada, niewierność, są upadki – ale jak Chrystus trzeba nam powstawać i iść dalej na Golgotę naszego przeznaczenia, by tam móc – spoglądając wstecz na całe nasze życie – móc powiedzieć: „wykonało się”. Bo oto – mimo trudów życia, mimo wzlotów i upadków, mimo zwątpień i kryzysów – mimo pokus, bym zeszedł z krzyża wierności zasadom, bym nie traktował tak poważnie i na serio swoich obowiązków – doniosłem krzyż życia na Golgotę mojego przeznaczenia.
I rekolekcje to również zdobywanie i uczenie się takiej perspektywy dla swojego życia. Ze nie ma w nim sytuacji beznadziejnych, przegranych – wszak Chrystus mówi: „oto ja jestem z Wami aż do skończenia świata”. Mówi też: „choćby grzechy wasze były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją… Bo Chrystus umiłował nas do końca – On nas nigdy nie przekreśli, choćby i ludzie nas przekreślili, choćby stwierdzili że już jesteśmy skończeni i się nie podniesiemy, Chrystus zawsze poda rękę, podźwignie – nawet wtedy, gdybyśmy sami byli źli i wściekli na siebie i sami nie dawali już sobie szansy i perspektywy na nowe, lepsze życie. Chrystus zawsze powie: człowieku, siostro, bracie – powstań, niech Twoje światło nowym blaskiem zaświeci przed ludźmi… Bo mnie na Tobie zależy, bo ty dla mnie jesteś jedyny i niepowtarzalny – nie jesteś jednym z produktów seryjnych technologii… ale jesteś jedyny w swoim rodzaju… Wartość człowieka w oczach Bożych nie wyraża się niewielką liczbą upadków (chociażby dał by Bóg by było ich możliwie jak najmniej), ale przede wszystkim wolą powstawania, próbowania i zaczynania od nowa. Nieważne jest jak często upadasz, ważne jest abyś wracał.
Może zabrzmi to nazbyt pesymistycznie, ale upadki na drodze naszego życia były, są i – niestety – będą. Mniejsze i większe, mniej lub bardziej zawstydzające – i do grobowej deski będziemy się starali o to, by nasze życie było coraz bardziej odwzorowywaniem Ewangelii. Można też powiedzieć, że następstwem pracy wewnętrznej – zbliżania się do Pana Boga – jest dostrzeganie wielkości Boga i uświadamiania sobie – w bliskości Światła bijącego od Boga – że tak wiele moglibyśmy w naszym życiu jeszcze pozmieniać i poprostować; inaczej kształtować relacje z najbliższymi; a nade wszystko że tak wiele pomijamy okazji do czynienia dobra. By być dobrym jak chleb – by każdy spotykając się ze mną dziękował dobremu Bogu za to ubogacające, wzmacniające i uskrzydlające go spotkanie.
Bo serce człowieka – było, jest i będzie - areną nieustannej i dramatycznej walki dobra i zła. Paweł Apostoł tak to opisał w Liście do Rzymian: „jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.
Jest w nas inklinacja/ciążenie ku złu – to stary człowiek skażony grzechem pierworodnym, tym co można zamknąć w pojęciu „misterium iniqitatis” – tajemnica nieprawości „ściąga” nas ku temu co niskie, przyziemne, ku temu co daje przyjemność, często połączoną z chwilami uniesień i euforii; i nowy człowiek odrodzony w sakramencie chrztu, który chciałby żyć zasadami Ewangelii, dekalogu, dążący do tego co w górze – ale to/takie dobro jest trudne, wymaga wysiłku, a otrzymywana satysfakcja posiada charakter uwznioślony, duchowy, subtelny. I Paweł Apostoł pyta dalej – nieszczęsny ja człowiek, któż mnie wyzwoli z okowów zła… i daje odpowiedź – tym, który wyzwala, to Chrystus. Nie znaczy to, że ta odpowiedź zwalnia nas z naszego trudu, potu, z naszych planów i postanowień czy też determinacji w pracy nad sobą, nad kształtowaniem swego charakteru. Żadną miarą – mamy się trudzić w czynionych postanowieniach, dążeniach, podejmowanych wysiłkach tak, jakby to wszystko od nas zależało, ale równocześnie – w tej samej chwili – mamy bezgranicznie ufać Panu, tak jakby wszystko od niego zależało. I jeżeli w tym samym momencie obydwie te zmienne się spotkają: czyli moja praca i podejmowane starania z zaufaniem łasce Pana, to wtedy jest nadzieja i szansa, że życie nasze będzie bardziej zbliżone do ewangelicznych wskazań. A gdy znowu nam nie wyjdzie – gdy upadniemy – to On pomoże wstać. Bo kochać, to znaczy powstawać. Ciągle zaczynam od nowa, choć czasem w drodze ustaję, wciąż jednak słyszę te słowa, że kochać to znaczy powstawać.
Czas rekolekcji, to czas wyznania – przed samym sobą, przed Bogiem i drugim człowiekiem, żem zgrzeszył, wyznania swojej niewoli i niedoli zarazem… Istota skruchy, która jest zdolna mocą Bożego miłosierdzia przywrócić grzesznika do życia leży w jednym jedynym wyznaniu: ,,Ojcze zgrzeszyłem”. I pragnę się – z Twoją Boże pomocą poprawić. Nic więcej. Tyle, tylko tyle, i aż tyle. Potrzeba tutaj ogromnej mocy ducha, aby nie posiłkować się w tym momencie samousprawiedliwieniem, znieczuleniem w postaci przeciwbólowego środka z etykietką: ,,zgrzeszyłem ale…”, „bo dziś inaczej nie można”…, „bo przecież życie jest takie…” „w dzisiejszym świecie nie można przecież inaczej…”
Ale czas rekolekcji to również czas poszukiwania i czynienia postanowień poprawy. Co będzie przedmiotem mojej szczególnej pracy wewnętrznej na najbliższy czas: w stosunku do Boga; do siebie samego, do swoich bliskich. Z kim i jak mam naprawić zaburzone relacje; jak odbudować zawiedzione zaufanie czy poniszczone mosty komunikacji w rodzinie, w sąsiedztwie czy miejscu pracy? Czego ma być w moim życiu mniej, a czego więcej?
Nie mówmy: ,,zamknąłem się, ponieważ zranili mnie źli ludzie. Kłamię, gdyż nie da się inaczej” itd. Znajdujmy prawdziwy powód naszych słabości, niewierności, zdrad i grzechów w sobie; szukajmy swojej własnej winy – bo łatwo znaleźć winę w żonie, mężu, rodzicach teściowej, sąsiedzie, politykach, proboszczu, w strukturach władzy… Nie wypowiadajmy grzechów innych, czy też okoliczności niejako „przymuszających” nas do sprzeniewierzania się dekalogowi... Bijmy się we własne piersi mówiąc: przebacz o Panie swojemu ludowi i nie bądź na mnie zagniewany…
Trzeba wyznać: ,,Ojcze zgrzeszyłem, zdradziłem, pogubiłem się, pogmatwało mi się życie; oddałem się marnościom tego świata, jego ułudzie – nie starczyło mi sił, determinacji w wierności Twoim przykazaniom” Dlatego wołam: Boże – Zmiłuj się nade mną w swojej nieskończonej łaskawości, w ogromie swego bezkresnego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego! AMEN.